Nareszcie zrobiło się naprawdę ciepło - uwielbiam taki czas. Nareszcie można wyjść w czymkolwiek się zamarzy, można sobie pozwolić na wieczorne spacery, częstsze spotkania z przyjaciółmi, jazdę na rowerze... Nie długo nawet będzie można iść popływać.
Jedyną wadą jest ostre słońce i pot, ale i to nie stanowi problemu, jeżeli nosi się kapelusze/parasolki, pije dużo wody i unika szybszego ruchu.
Szczerze mówiąc, ostatnio zbytnio szalałam z jedzeniem i przytyłam więcej niż zwykle w okresie "zimnym".
Dlatego też, jakoś tydzień temu zrobiłam małe zakupy kosmetyczne.
Jak widać kupiłam kilka produktów "teoretycznie" wspomagających odchudzanie.
Szczerze mówiąc to średnio w nie wierzyłam, chciałam po prostu trochę ujędrnić skórę ud i pośladków (co ja pisze O_O). Czyli te produkty + balsam GOSH'a kupiłam w ciemno, na wypróbowanie.
W każdym razie chciałam pochwalić serum antycellulitowe Bielendy - mam mało cellulitu, a sam środek stosuję zaledwie tydzień - więc nie doświadczyłam żadnego efektu "wow", ale serum faktycznie rozgrzewa i zachowuje się tak, jak na tubie jest napisane - dlatego myślę, że faktycznie może działać na osoby z tym problemem.
Jeżeli chodzi o "PushUP" od Lirene, to jest to dobry balsam, a peeling - to zwykły peeling gruboziarnisty, który bardzo ładnie pachnie.
Jeżeli chodzi o dwa pozostałe produkty - wodę Biodermy i żel Original Source to bardzo je lubię.
Bioderme zna prawie każdy - jest świetna do usuwania makijażu oczu (stosuje zamiennie z płynami dwu-fazowymi).
Jeżeli chodzi o żel pod prysznic, to wiem, ze ma sporo przeciwników, ponieważ ma bardzo prosty skład, przez co nie nawilża i trudno się pieni bez gąbki, a piękny zapach szybko ulatuje po myciu.
Mnie to nie przeszkadza - używanie myjki to dobry zwyczaj, a nietrwały zapach uważam za zaletę - szczególnie, gdy używa się maseł do ciała i balsamów.